niedziela, 9 marca 2014

Mlaskaj, siorbaj i bekaj…

Pociągiem relacji Poznań-Rzeszów odbyłem podróż do Krakowa, skąd udałem się autobusem do Zakopanego. Oczywiście, podróż sama w sobie, to żadna rewelacja, bo już wielokrotnie pokonywałem ten odcinek i miałem okazje podziwiać swój kraj wokół torów na tej trasie. Uroku i kolorów, jak zawsze, dodają za to współtowarzysze podróży. Takoż stało się i tym razem. We Wrocławiu wtoczył się do mojego przedziału korpulentny starszy jegomość. Nie mam nic do starszych ludzi, ba, ja nawet całkiem lubię ich towarzystwo i opowieści. Pan Dziadek, tak go sobie nazwę na użytek tej opowieści – zdawał się być ogarniętym, stosunkowo eleganckim starszym panem. Jechaliśmy tak sobie w milczeniu przez całkiem spory odcinek drogi. Na którymś kilometrze pomiędzy Wrocławiem, a Krakowem zgłodniałem i wyjąłem kanapki, które miałem przygotowane na drogę. Zajadam je sobie cichutko ze smakiem, a kątem oka widzę, jak Pan dziadek spoziera na mój posiłek. Co lekko udam, że będę kierował wzrok w jego stronę, to ‘ucieka’ w kierunku okna, ale po chwili znowu patrzy na moje kanapki. Z tej racji, że właśnie przed posiłkiem zakończyłem lekturę książki „Dziennik z Prus Wschodnich”, w której Hans von Lehndorff opisuje głód i cierpienia cywilnej ludności niemieckiej Prus Wschodnich po wkroczeniu tam Rosjan w roku 1945, zaczęła rodzić się we mnie myśl, aby podzielić się z Panem Dziadkiem swoimi kanapkami. Chwila, chwila… Zerknąłem na Pana Dziadka, który akurat odwrócił ode mnie wzrok, otaksowałem go od stóp po głowę, stwierdziłem, że wygląda naprawdę nieźle, więc… zjadłem swoje kanapki i cześć. Po chwili okazało się, że Pan Dziadek również zgłodniał, bo wyjął z plecaczka swoje kanapki i napój. O, kamień spadł mi z serca, znaczy, że człowiek głodny nie będzie podróżował, a ja całkiem słusznie zjadłem swoje kanapki nie dzieląc się z nikim. Próbowałem czytać materiały na szkolenie, ale… Nagle z miejsca Pana Dziadka zaczęło dobiegać do mnie głośne mlaskanie. Uszom nie wierzę, zerkam spode łba na Pana Dziadka, a on w najlepsze pożera swoją kanapkę i mlaska tak, iż mam wrażenie, że to jego mlaskanie słychać w sąsiednim przedziale. Początkowo podejrzewałem, że nie ma zębów – no ale taki elegancki – wtedy mlaskanie bym wybaczył, ale okazało się, że ma całkiem ładną protezkę, kiedy, za którymś kęsem zaczął sobie w niej dłubać. Mlaskania było mało. Pan Dziadek odkręcił butelkę z napojem, na którym widniał napis Ice Tea. Zielona Herbata i jął pociągać solidne łyki z butelki, donośnie przy tym siorbiąc. Święci Pańscy! Takoż mlaskanie przeplatało się z siorbaniem i nie pozwalało już na niczym innym się człowiekowi skupić. Za którymś razem Pan Dziadek odjął butelkę od ust, spojrzał na nią marszcząc gniewnie brwi i… beknął, po czym mlasnął, znowu siorbnął i dalej już mlaskał sobie radośnie, sporadycznie pobekując zupełnie się tym nie przejąwszy, że słuchają jeszcze dwie osoby w przedziale. Ot, lituj się dobra duszyczko nad głodnymi ;)

1 komentarz:

  1. oh! ja raz jadąc do Wrocławia trafiłam na Pana - może mniej eleganckiego, który też postanowił zjesc swój posiłek... były to nóżki z kurczaka... i nie potrzeba tu dużo wyobraźni ,żeby domyśleć się jak ten posiłek spożywał! Mlaskał, wyssał chrząstki, był cały brudny a na końcu dokładnie wylizał swoje paluszki... ble :D dlatego nie lubię PKP pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń