środa, 18 grudnia 2013

Expert Babcia rajzuje…

Wyszedłem z mieszkania i zamykając drzwi usłyszałem, że po przeciwnej stronie galeryjkowego korytarza również ktoś zamyka swoje. Pomyślałem; bankowo Expert Babcia, umknę jej. Słyszę charakterystyczne szuranie butami i głuchy stukot kuli inwalidzkiej zmierzające ku windzie, no to ja w długą, schodami w dół. Zanim obiegłem wokoło trzy piętra galeryjek, w tym samym czasie co ja, na dół dotarła winda, a w niej Expert Babcia. - O, dzień dobry – udałem zdziwionego. - Dzień dobry, dzień dobry – uradowała się Expert Babcia i objawiła swoją piękną protezę w szerokim uśmiechu. Ruszyliśmy do drzwi wyjściowych z budynku, otworzyłem grzecznie, przepuściłem Expertkę od wind i drzwi wszelakich, już miałem odchodzić, na co ona, skutecznie blokując mnie, odwraca się, uśmiecha i rzecze do mnie w te słowa: - Idę po recepty, panie. Już rano sobie zadzwoniła, zamówiłam, teraz tylko odbiorę. Panie, mogłabym rano, ale bym pewnie nie zdążyła, bo u fryzjera byłam – w istocie, spod beretu Expert Babcia wystawały loczki, jednak, jakby mniejsze i bardziej niebieskie niż zwykle. - Mogłam te recepty, panie, odebrać, jak wracała od fryzjera, ale już mi się nie chciało – marszczy swą pomarszczoną twarz Expert Babcia – Wróciłam do domu, zrobiłam obiad, panie, pomyłam gary i idę teraz. Trochę trzeba… - No tak, trzeba się przejść, spacer dobrze robi – wtrąciłem. Na co Expert Babcia wybałuszając oczy woła: - Nie, panie! Zjadłam obiad, a po obiedzie się tyje, panie! Wiem, bo latem tyłam, wie pan, słońce, upał, nie wychodziłam z domu, to jak zjadłam, to tyłam! A teraz… o nie, nie… teraz to ja rajzuje, panie, rajzuje… 

niedziela, 15 grudnia 2013

Czujność Expert Babci…

Wyszedłem z mojego bloku, skierowałem się w lewo, a dokładnie, to w kierunku poczty. A że był to wieczór, musiałem wytężać wzrok, aby w świetle latarni, której na tym odcinku akurat nie ma, cokolwiek móc zobaczyć. Uszedłem kilkanaście kroków, kiedy na mojej drodze z mroku wyłoniła się postać. Postać raczej niewielka, jakby o trzech nogach, a jednak nadal ludzka. Kiedy po chwili w szerokim uśmiechu postaci zabłysnęły piękne, białe zęby protezy, która niezmiennie zachwyca mnie kunsztem wykonania, a spod berecika postaci radośnie sterczały widoczne już siwo-niebieskie loczki, rozpoznałem Expert Babcię podpierającą się nie trzecią nogą, a swoją kulą inwalidzką. Expert Babcia zatrzymała się nadal uśmiechnięta, zatem i ja przystanąłem: - Dobry wieczór – powiedziałem, jak mnie rodzice uczyli, również lekko uśmiechając się. - Dobry wieczór, dobry wieczór – odrzekła Expert Babcia, nie przestając się uśmiechać przeszła do konkretów – Gości pan miał niedawno – bardziej stwierdziła niż zapytała. - Tak, miałem, rodzice i siostra byli – odpowiedziałem przymilnie. - Tak też sobie od razu pomyślałam. Jak zobaczyłam tylu ludzi wsiadających do windy – poinformowała Expert Babcia tonem znawcy ludzkich zachowań, dobrego obserwatora i straży sąsiedzkiej w jednym. Dodać należy, że tego dnia obserwowała nas nie tylko przy windzie, ale jeszcze wsiadających do auta, po czym, nie omieszkała nam pomachać, kiedyśmy ukłonili się jej grzecznie z daleka. Czyjność Expert Babci nie zna granic.

piątek, 6 grudnia 2013

Ksawery i francuska świeca…

Ksawery od wczoraj grandzi po Polsce. No ok, trochę większy wiatr, który płata figle, jeno, całkiem solidne. Jak żyję, śnieżycy z błyskawicami i grzmotami, tom dotąd nie widział i nie słyszał. Dokonało się wczoraj. Dziś najzwyczajniej w świecie, jak często w piątek, dotarłem do babci na obiadek. Po pewnym czasie, dotarli też rodzice. Siedzimy tak sobie we czworo już po obiadku, popijamy kawusię, Ewa Drzyzga rozmawia z nawiedzonymi matkami, które szukają sobie synowych, aż tu nagle… Ksawery znowu daje o sobie znać… Szyby oblepione śniegiem, tony białego puchu przewalają się na zewnątrz, drzewa gną się, a my z nosami przy szybach podziwiamy te dziwy natury. Po chwili nieco ustało, ale pewności nie mieliśmy, bo szyby zaklejone śniegiem. To otworzyłem drzwi balkonowe i wtedy… zgasło światło w mieszkaniu babci, jak i na całym osiedlu. Ciemność. Kurczę, nie dowiemy się, jak matki szukają synowych. Nic to, akcja świeca trwa. Ale gdzie ona jest, ta świeca. Już w sąsiednim bloku widać pełgające światła latarek, których właściciele zapewne też szukają świeczek. Doszedłem do okna, nie wiedzieć już po co, otworzyłem je ponownie, i w tej chwili zgasły ostatnie na ulicy latarnie. Jasna dupa, co jest, cudotwórca?! W ciemnościach głosy rodziców i babci, ja dopytuję, czy ciotka Janka jest sama w mieszkaniu obok i proponuję akcję ratunkową, niech sama nie siedzi. Zanim ruszyłem, otwierają się drzwi do mieszkania Babci, najpierw wpada snop ledowego światła, a za nim wchodzi Janka. Janka: Idę posiedzieć z Wami, nie będę siedziała sama. Babcia: No pewnie, chodź, chodź, Janeczko. Siadaj. My: Oczywiście, nawet chcieliśmy organizować akcję. Nadal szukamy świecy. Mimo, że duża zielona kwadratowa świeca stoi na kredensie, nikt nie wpadł na to, aby jej tam szukać. Po chwili znajdujemy ją i odpalamy. Ale światełko jest nikłe. Janka: Nie masz więcej? Babcia: Mam, tylko niech znajdę. Obie kierują swoje latarki odpowiednio do szuflady, którą otworzyła Babcia, a kiedy zwracają się do siebie, to wzajemnie świecą sobie w oczy. Szperają, i w tych ciemnościach, w świetle latarek, wyglądają, jak dwie stare harpie nad garncem magicznej mikstury, mamroczące coś do siebie. A mamroczą tak: Babcia: Muszą gdzieś tu być, bo wiem, że miałam. Janka: Ja mam jeszcze taką dużą, z Francji. Francuska jest, zaraz przyniosę. Babcia: Nie, zaraz znajdę. O, są! Janka: Ale nowe, zanim to się zapali… Babcia: Nie są nowe, zaraz zapalimy. Janka: A tam, zapalimy, do dupy jesteś, nic nie zapalisz!