piątek, 6 grudnia 2013

Ksawery i francuska świeca…

Ksawery od wczoraj grandzi po Polsce. No ok, trochę większy wiatr, który płata figle, jeno, całkiem solidne. Jak żyję, śnieżycy z błyskawicami i grzmotami, tom dotąd nie widział i nie słyszał. Dokonało się wczoraj. Dziś najzwyczajniej w świecie, jak często w piątek, dotarłem do babci na obiadek. Po pewnym czasie, dotarli też rodzice. Siedzimy tak sobie we czworo już po obiadku, popijamy kawusię, Ewa Drzyzga rozmawia z nawiedzonymi matkami, które szukają sobie synowych, aż tu nagle… Ksawery znowu daje o sobie znać… Szyby oblepione śniegiem, tony białego puchu przewalają się na zewnątrz, drzewa gną się, a my z nosami przy szybach podziwiamy te dziwy natury. Po chwili nieco ustało, ale pewności nie mieliśmy, bo szyby zaklejone śniegiem. To otworzyłem drzwi balkonowe i wtedy… zgasło światło w mieszkaniu babci, jak i na całym osiedlu. Ciemność. Kurczę, nie dowiemy się, jak matki szukają synowych. Nic to, akcja świeca trwa. Ale gdzie ona jest, ta świeca. Już w sąsiednim bloku widać pełgające światła latarek, których właściciele zapewne też szukają świeczek. Doszedłem do okna, nie wiedzieć już po co, otworzyłem je ponownie, i w tej chwili zgasły ostatnie na ulicy latarnie. Jasna dupa, co jest, cudotwórca?! W ciemnościach głosy rodziców i babci, ja dopytuję, czy ciotka Janka jest sama w mieszkaniu obok i proponuję akcję ratunkową, niech sama nie siedzi. Zanim ruszyłem, otwierają się drzwi do mieszkania Babci, najpierw wpada snop ledowego światła, a za nim wchodzi Janka. Janka: Idę posiedzieć z Wami, nie będę siedziała sama. Babcia: No pewnie, chodź, chodź, Janeczko. Siadaj. My: Oczywiście, nawet chcieliśmy organizować akcję. Nadal szukamy świecy. Mimo, że duża zielona kwadratowa świeca stoi na kredensie, nikt nie wpadł na to, aby jej tam szukać. Po chwili znajdujemy ją i odpalamy. Ale światełko jest nikłe. Janka: Nie masz więcej? Babcia: Mam, tylko niech znajdę. Obie kierują swoje latarki odpowiednio do szuflady, którą otworzyła Babcia, a kiedy zwracają się do siebie, to wzajemnie świecą sobie w oczy. Szperają, i w tych ciemnościach, w świetle latarek, wyglądają, jak dwie stare harpie nad garncem magicznej mikstury, mamroczące coś do siebie. A mamroczą tak: Babcia: Muszą gdzieś tu być, bo wiem, że miałam. Janka: Ja mam jeszcze taką dużą, z Francji. Francuska jest, zaraz przyniosę. Babcia: Nie, zaraz znajdę. O, są! Janka: Ale nowe, zanim to się zapali… Babcia: Nie są nowe, zaraz zapalimy. Janka: A tam, zapalimy, do dupy jesteś, nic nie zapalisz!

1 komentarz:

  1. Wesoło było... ja jedynie żałuję, że mi czasu zabrakło, by nad Bałtyk podjechać sztorm podziwiać- ponoć zabawa na plaży była przednia- a tłumy jak w środku sezonu ;)

    OdpowiedzUsuń