sobota, 9 listopada 2013

Wesoły autobus…

Mamy XXI wiek, dwa spore ośrodki miejskie; Zakopane i Poznań. Gdzieś w Polsce, między tymi dwoma miastami, przez kolejne spore miasta; Kraków, Katowice, Częstochowę, Kalisz, mknął niczym szybkostrzelna błyskawica, autobus ze mną i kilkoma dziesiątkami ludzi na pokładzie. Zdawałoby się, że skoro wiek XXI, to i drogi nowe, i autobus nowy, i ludzie, jacyś tacy nowi być powinni. Ale w sumie po co? Okazuje się, że nadal jest całkiem swojsko, jak za czasów PRL, jak w filmach Barei. W Zakopanem wsiada dwoje starszych ludzi, wyglądają po ceprowsku, ale mówią, jak górale, babcia sztorcuje dziadka, rozsadza go po autobusie i narzeka, że nie ma miejsca, choć oboje zajmują już łącznie cztery. Przyjaciel Wesołego Diabła, czy może sam Wesoły Diabeł, bo nieco tak wygląda, siada przede mną, za chwilę pomrukuje, postękuje, pośmierduje potem i straszliwie kaszle – ani chybi Wesoły Diabełek. W Krakowie wsiada napity kolo, który w pewnym momencie odpala papierosa w autobusie, wyzywa współpasażerkę, Bogu ducha winną, od kurwy i zachodzi natychmiastowa konieczność wysadzenia go z pojazdu tuż za Krakowem, co też ochoczo czyni młody człowiek, jeszcze przed chwilą rozprawiający o banku spermy z kumplem, któremu właśnie urodziła się Zocha. W Częstochowie wsiada pięć moherowo-kościelnych babć. Gramolą się do autobusu raźno – no, na tyle na ile mogą – zaśmiewają się przy tym po pachy – w znacznej mierze same z siebie, mają kobitki dystans do siebie i to lubię – podpierają się laskami i… kijkami do nordic walking, a już za chwilę cały autobus wybucha salwami śmiechu, bo babcie są niezłe kabareciary: - Hehehe, same stare babcie wsiadają, dobry wieczór państwu – rzuca jedna. - Helena, pomóc ci? – pyta druga. - Dam se radę, ale może by tu dziadka potrzeba? – odpowiada trzecia. - Jest tu jakiś fajny młody dziadek? – pyta pierwsza. Salwy śmiechu, jedna po drugiej, przetaczają się po autobusie. - Co ci tam sterczy? – dopytuje Helena. - Kij! – odkrzykuje trzecia. - Mówisz, że kij cię gniecie?! – rechocze w najlepsze ta pierwsza i pasażerowie razem z nią. Babcie cichną, pasażerowie też, ogólnie głosy milkną, autobus we władanie obejmują zapachy. Pierwszy spowija wszystkich zapach zupki chińskiej, którą zaparzył sobie kierowca. Zapach ten każdy z nas zna, bo wszystkie zupki chińskie, obojętnie o jakim smaku, pachną identycznie. Przez ten zapaszek przedziera się smrodek Wesołego Diabła, a już po chwili pachnie pomidorkiem od pani, która siedzi za mną i głośno zastanawia się, czy w Kaliszu mają sklep IKEA, i czy jest to szwedzka, czy norweska firma. Krótko, rzec można treściwie, opierdala ją mąż; że też nie ma innych problemów na głowie. No, ja tam nie wiem, na głowie ma na pewno kasztanowego tapira. Zapach pomidora przemija, zupka chińska zjedzona, nagle dobry perfum faceta obok miesza się z zapachem mocno czosnkowej kiełbasy, oby nie z beknięcia, bo mam takie wrażenie. A nad tym wszystkim rozbrzmiewa, przerywający zapachową orgię, głos Wesołego Diabła, który odebrał właśnie telefon: - A czy to trzeba codziennie? Ty myjesz się raz w tygodniu i wystarcza! Ciekawe, kto będzie za tę wodę płacił?!

2 komentarze:

  1. tak, tak za czesto nie ma co sie myc:) a Babcie fajne kobity:) chyba zaczne jezdzic autobusami:) byloby pewnie wesolo;) pozdrawiam Marzena

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak droga pełna wrażeń, dlatego wolę swój samochód do podróży. :)

    OdpowiedzUsuń