sobota, 12 października 2013

Filipińczycy na gigancie…

Godzina 6:15, Poznań Główny. Pozostało 9 minut do odjazdu pociągu relacji Poznań Główny-Kraków Główny, którym to odbywam pierwszą część podróży do Zakopanego. Przez peron przebiegł właśnie młody lis i w poszukiwaniu tłustego kota, który pewnie w tym samym czasie poszukuje tłustego szczura, zniknął za jednym z budyneczków stojących w okolicach dworca. No i tak wszyscy szukają się wzajemnie. Pociągu swego szukała też Pańcia z mopsem, a dokładniej z mopsicą. Takoż znalazła go i siadła sobie w moim przedziale, stwierdziwszy, że ludzi i tak nie będzie, a ona na swoje miejsce tak daleko, aż dwa wagony dalej, szła nie będzie. Do Leszna i tak nikt nie dosiądzie. Miała rację ta wróżka cudowna. Mops, jak mops, a Pańcia… Krótko ścięte włosy, ułożone… wcale nie układane, płaszczyk zapięty pod szyję na ostatni guzik, czarne spodnie w lekkie białe paski i do tego adidasy. Klasyka tematu. Obstawiam, że z mopsicą do Leszna jechała do reproduktora, bo trasy nie znała, a tłukła się z psiną aż z Kutna. Psina z kolei mocno podniecona podróżą była, wnioskuję zatem, że podniecenie owo brało się z jej ogólnego stanu gotowości ;) Kiedy Pańcia mościła swe cztery litery i mopsa w moim przedziale, do wagonu wkroczyła Mama i Syn. Stroje ich i stan trzeźwości, a raczej nietrzeźwości syna, pozwalały sądzić, iż wracają z jakiegoś wesela, względnie z pogrzebin, na których mocno żałowali zmarłego. Strój mamy wskazywałby na odbyte pogrzebiny; czarne buty, rajstopy, sukienka z wysokim stanem przed kolana i koronkowym dekoltem, a na to czarniutki żakiecik, do tego torebka. Syn Kamil, jak podczas podróży można było stwierdzić, w klasycznym garniturze, oboje obładowani, jakimiś tam torbami. Pani Mama dopytała jeszcze, czy to pociąg do Krakowa, usłyszawszy odpowiedź twierdzącą, zapytała, czy o 6:20, kiedy odpowiedziano jej, że szósta dwadzieścia cztery, zapytała „szósta osiem cztery?”, nie 24. Ale to jeszcze wówczas nie wzbudziło moich podejrzeń. Zalogowali się przedział za mną i podróż rozpoczęła się. Mopsica śpi i chrapie na całego, Pańcia spogląda przez okna i wydziwia, a miny niewinnej panny z pensji strzela, kiedy korytarzem przechodzi około 30 policjantów z bronią, ale całkiem słusznych rozmiarów, aż sam się zdziwiłem. Jadą chłopaki gdzieś służbowo pewnie. Syn pokrzykuje na Mamę w przedziale obok i strasznie mi jej szkoda, bo Syn Kamil wyjątkowo wyrodnym zdaje się być i do tego pijanym zupełnie. Kontrola biletów i zwrot akcji. Nagle okazuje się, że Mamie przysnęło się, a przysnęło się, gdyż stężenie alkoholu w jej krwi, co teraz można usłyszeć dokładnie, zdaje się być większe niż u Kamila. Dwóch konduktorów rady sobie z nią dać nie może, proszą, grożą, Kamil nadziera się na Mamę, a Pańci szyja wydłuża się coraz bardziej, bo strasznie chciałaby nie dość, że słyszeć, bo fonię mamy całkiem niezłą, to jeszcze dobrze widzieć, bo z wizją już gorzej. Pociąg wtacza się do Kościana i tu kilka minut postoju. Kiedy nic nie skutkuje, ani prośby i groźby konduktorów, ani krzyki Kamila, konduktor prosi dwóch z około trzydziestu policjantów, aby interweniowali. Ci pojawiają się przed Mamą, a w nią wstępuje nowy duch bojowy i uderza w lament: - Kamil, synku, o co chodzi?! Żeby mnie, w wolnej Polsce… W wolnej Polsce… Czego oni ode mnie chcą? - Dawaj bilet! Gdzie go masz? Przecież kupowałaś, kurwa! – pieszczotliwie odpowiada Kamil. - Ja jestem normalna, nie jestem na leczeniu, ani na tabletkach – krzyczy Mama, co pozwala od razu sądzić, że jest chyba inaczej – Ja nie jestem człowiekiem, co jeździ bez biletu! - To gdzie go, kurwa masz? Dawaj! – ripostuje Kamil. Policjanci ostrzegają, że jeśli bilet nie znajdzie się, podróż Mamy i Syna skończy się w Kościanie. Kamil zrezygnowany powoli zbiera manele, ale Mama na to: - Ja nie wiem o co chodzi! Wytłumaczcie mi! Żebym ja, w wolnej Polsce, w wolnej Rzeczpospolitej Polsce Ludowej… - nie dokończyła, a i mocno pomieszały jej się Polski, PRL z RPL i RP, zacząwszy brać wyprowadzających ją policjantów na litość, że przecież też mają matki, w wolnym kraju, że są normalni, ona też, że tak nie można, ona nie wie o co chodzi – została owa Mama wysadzona w Kościanie. W trakcie jej wyprowadzania, do wagonu wsiadło troje młodych ludzi, którzy udawali się do Wrocławia, a dalej do Paryża, tymczasem ze zdziwieniem słuchało lamentu Mamy Kamila i pokrzykiwań Kamila na Mamę. Mimo, iż powinni mieć miejscówki, bardzo chcieli usiąść na innych miejscach, najlepiej w wolnym przedziale, stąd też konduktor wskazał im zwolniony przez Mamę Kamila i Kamila przedział, mówiąc: - Ten jest już wolny. Filipińczycy wysiedli – a tekst ten tak rozbawił Pańcię mopsicy, że aż sobie zachichotała złośliwie, niczym dzierlatka, i mrużąc swoje małe świńskie oczka dwa razy powtarzając słowo „filipińczycy” 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz